„Proszę się uspokoić, to rada miasta, a nie Sejm RP"

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Nagrodę w kategorii Samorządowiec Dekady otrzyma Bogusław Kośmider – jako miejski radny, wieloletni przewodniczący Rady Miasta Krakowa, a obecnie wiceprezydent miasta ma wszystkie te cechy, które wyróżniają wybitnego samorządowca. W rozmowie wspominamy początki samorządu i jego obecne bolączki.

Dawid Kuciński, LoveKraków.pl: Sięgnijmy pana początków w krakowskim samorządzie. Pierwsza połowa lat 90. Co pan z tego pamięta? Samorząd raczkował.

Bogusław Kośmider, zastępca Prezydenta Miasta Krakowa: Do samorządu wszedłem dość paradoksalnie. Ukończyłem studia z informatyki w sektorze publicznym i jako specjalista zostałem poproszony do współpracy, ponieważ w urzędzie miasta miał być wprowadzany nowy system komputerowy. Uczestniczyłem w kilku posiedzeniach rady miasta, obserwowałem, jak to wygląda. Jednym z radnych był mój kolega – wychowanek z harcerstwa – Grzegorz Hajdarowicz. Byli też inni, którzy zaczęli mnie wciągać w to i w końcu tak wciągnęli, że zdecydowałem się na start w 1994 roku. Rada miasta wtedy liczyła 75 osób. Mnie się udało wejść z bardzo dobrym wynikiem. No i z pomysłami, które wydawały mi się ciekawe.

Co to były za pomysły?

Na studiach zagranicznych widziałem, jak funkcjonują holdingi (Stadtwerke) w niemieckich miastach. Akurat w 1994 roku weszła w życie ustawa, która pozwalała na stworzenie czegoś takiego. Więc jednym z pomysłów na miasto było stworzenie takiego holdingu. Zaczęliśmy w 1995 roku, a rok później zaczęło się wdrażanie. To moje pierwsze duże samorządowe dziecko, które właśnie kończy 25 lat i jest naszą wielką dumą.

W tych czasach praca nad Krakowskim Holdingiem Komunalnym polegała na wciągnięciu jak największej grupy ludzi. W zespole byli też Tadeusz Trzmiel z lewicy oraz Stanisław Kuta z prawicy, więc byli to różni ludzie, o różnych poglądach. Udało się stworzyć coś niezwykłego, czym Kraków może się chwalić.

Praca ponad polityką

Jak wtedy wyglądała polityka, gdzie przebiegała oś sporu? Nam się wydaje, że wtedy byli oni – czyli postkomuniści i nowe, czyli ruchy posolidarnościowe. Tak było?

Faktycznie lewica była początkowo izolowana, ale w trakcie pracy okazywało się, kto jest bardziej merytoryczny, a kto populistyczny. Na pewno tym, co różniło tamte czasy od obecnych, to osoby z misją, z chęcią naprawiania miasta, podniesienia jakości funkcjonowania Krakowa. Nie było wzajemnego blokowanie inicjatyw. Była też dużo większa otwartość na idee, które niosły za sobą ryzyko.

Później też tak było. Podam przykład z mniej odległych czasów, czyli reformę mieszkalnictwa. Powstał ponadpolityczny zespół i przygotował pakiet uchwał. Reforma oznaczała podwyżki czynszów, ale za to mieliśmy pieniądze np. na program remontowy. Drugą rzeczą, tym razem z 2011 roku, była reforma finansów Miasta. Mogliśmy albo się okładać wzajemnie w radzie miasta, albo przeprowadzić zmiany i wyciągnąć miasto z dołka finansowego. To się udało. Samorząd musi działać poza podziałami politycznymi.

A ostatnim przykładem jest Karta Krakowska?

Z jednej strony była łatwiejsza do wprowadzenia, bo dawała coś ludziom ekstra, a z drugiej powodowała, że budżet miasta mógł trochę ucierpieć. Mieliśmy efekt lojalnościowy – płacisz podatki, masz tańszą komunikację miejską i inne benefity, a z drugiej, gdzie szukać pokrycia mniejszych dochodów z biletów. To nam wyszło, ale też musiała zaistnieć współpraca. Czy teraz to by się udało? Wątpię.

Dlaczego?

Dominuje podejście populistyczne, które boi się ryzyka. Teraz samorządową polityką rządzą inne kierunki. Podsumowując pracę nad Krakowskim Holdingiem Komunalnym stwierdziliśmy, że teraz by to nie wyszło. Oczywiście odwaga prezydenta i urzędu by była, ale generalnie wszyscy mocno zastanawialiby się nad tym, kogo to wzmocni, kogo osłabi…

I właśnie dochodzimy do momentu, gdzie mogę zapytać o to, jakie są największe wady samorządu.

Tak jak mówiłem – odejście od misyjności w kierunku populizmu. Sam mu czasem ulegałem, ale w pewnych granicach. Pamiętam walkę o park Duchacki. Jednak od początku wiedziałem, jak należy do tego podejść. Nie miałem tylko hasła, ale też plan rozwiązania poszczególnych problemów, który później uzgadniałem. Teraz mamy próby narzucania pewnych rzeczy bez jakiekolwiek merytorycznego przygotowania.

Mam też taką refleksję, że wtedy więcej do powiedzenia miały media tradycyjne. Teraz mamy media społecznościowe, które w żaden sposób nie filtrują rzeczywistości. Niewielkim wysiłkiem można zrobić wielką akcję, która w innym świetle pokazuje jakieś zagadnienie. To problem, z którym samorząd musi się mierzyć.

Media filtrowały emocje. Z grubsza było wiadomo, czym jest vox populi. Teraz media społecznościowe to wszystko zakręciły. Wracam do parku Duchackiego, ale wtedy pod petycją o jego utworzenie podpisało się 11 tys. ludzi. A teraz 20-tysięczne Kliny uzbierały tych podpisów 1,1 tys. I to ma decydować o rozwiązaniu problemu? Oczywiście, ich energia jest dużo większa, dzięki mediom społecznościowym, niż w przypadku sprawy parku Duchackiego. Social media zacierają nam rzeczywistość, a samorząd na tym traci.

Jest też inna sprawa. Jak patrzę na tę pierwszą kadencję 94-98, to byli tam ludzie, którzy coś w Krakowie znaczyli – profesorowie, wykładowcy, naukowcy, lekarze, biznesmeni, ludzie kultury. Ludzie, którzy się spełnili i jeszcze szli do samorządu po to, by ich doświadczenie zaprocentowało. Teraz jest ich coraz mniej.

Skąd taka zmiana?

To dobre pytanie. Z jednej strony jest parcie do samorządu, bo jest on traktowany jako droga kariery politycznej. Z drugiej, wiele osób nie ma czasu. Ale też samorząd, mimo iż jest największym sukcesem RP od 1989 roku, ma różną opinię. Łatwo przykleić jakąś łatkę i wiele osób nie chce w to wchodzić.

Jaki będzie samorząd za 10-15 lat? Jaka będzie jego rola?

Znaczenie samorządów w metropoliach będzie rosnąć. Mam taką nadzieję, że zaczną być wykorzystywane narzędzia, które zracjonalizują wpływ opinii publicznej na podejmowane decyzje. Chciałbym, aby również w Krakowie z takich narzędzi korzystano. By wiadomo było, kim jest osoba, która wyraża swoje zdanie, aby każdy miał swój głos i wiedzielibyśmy, że to realny człowiek, a nie troll.  Wtedy tysiąc głosów oznacza tysiąc głosów, a 50 tysięcy to 50 tysięcy.

Harcerstwo uczy odpowiedzialności

Był pan harcerzem, widać, że ten epizod życia jest wciąż ważny.

Po naszej rozmowie mam spotkanie w sprawie Muzeum Ruchu Harcerskiego.

W ostatnich latach w Polsce ten ruch zgasł?

Nie, inaczej się pali. Gdy byłem w harcerstwie głównie w latach 80., był to najatrakcyjniejszy wybór dla osób, które szukały przygody, ale też wartości. Teraz jest więcej możliwości i ten ruch musi walczyć o młodego człowieka z uwzględnieniem różnych zasad. Harcerstwo niesie ze sobą dużo dobrego. Nie patrzę na nikogo pod kątem tego, czy był harcerzem, ale jak się dowiaduje, że uczestniczył w ruchu, to robi mi się miło i wiem, czego mogę się po kimś takim spodziewać.

A czego można się spodziewać po byłych harcerzach?

Odpowiedzialności. Większość harcerzy pełniła jakieś funkcje. W młodym wieku to nie tylko zabawa. Po początkowym zaszczycie, przychodzi ciężka praca, żeby nie zostać negatywnie ocenionym. Ktoś, kto przeszedł tę ścieżkę wie, jak to działa. Najważniejsza jest praca, bo to z niej jest się rozliczanym, a nie ze sznurów, które określają funkcje. Widzę to również w samorządzie. Ten, kto obiecuje, że coś zrobi, powinien dotrzymać słowa. Harcerstwo uczy również lojalności.

Cieszę się, że przez to przeszedłem – poznałem w tym czasie moją żonę i wielu kolegów. I mimo tego, że jesteśmy często z nimi po innych stronach politycznych, wciąż łączy nas ta wieź.

Warszawa nie kusi

Pan wydaje się być politykiem w starym stylu. Mimo że nie jest szefem w regionie, analizuje, próbuje rozwiązywać problemy i pisze o tym publicznie.

Politykę rozumiem jako służbę i próbę rozwiązywania problemów. Często takie działania nie przynoszą błyskawicznych skutków. Jak mówiłem, łatwo coś obiecać, a później trzeba to zrobić. Ja się tego nie boję. Można powiedzieć, że jestem politykiem w starym stylu, bo to polityka, która przeniosła Polskę z komuny do wolnego świata. Ja byłem małym pionkiem, ale tacy ludzie, jak Wałęsa czy Balcerowicz wzięli te zadania na swoje barki. Można narzekać, że można to było zrobić lepiej, ale mimo wszystko bliżej nam do Europy niż do Wschodu.

Myślę też, że moje środowisko i osoby, które oddają na mnie swój głos, tego właśnie oczekują. Ja nigdy nie będą populistą i nie będę obiecywał rzeczy, których nie da się spełnić, by zebrać jak najwięcej „lajków”. Wolę pozostać przy merytorycznym, a nie widowiskowym stylu. To zresztą widać działa, bo w ostatnich wyborach bez większego wysiłku dostałem się do rady miasta z trzeciego miejsca na liście.

Nie ma pan ochoty jeszcze powalczyć politycznie, usiąść w ławach poselskich lub senacie?

Przez dłuższą chwilę łączyłem działalność samorządową z pracą zawodową w prywatnych firmach. Miałem nawet epizod pracy w Warszawie, ale odpuściłem. Jakoś mnie tam nie ciągnie. Przez długi czas prowadziłem sesje rady miasta i kiedy dochodziło do ostrych scysji, przerywałem i mówiłem: proszę się uspokoić, to rada miasta, a nie Sejm RP.

Nie podoba mi się ten styl prowadzenie dyskusji. Przy parlamencie krakowska rada miasta jest bardziej merytoryczna i sprawcza. Szybka reakcja na problemy i większa sprawczość są zdecydowanie ważniejsze niż pokazywanie się. To nie jest kwestia poszczególnych ludzi, tylko struktury. Mieszkańcy nie akceptują również wodolejstwa, tylko żądają zrobienia konkretnych rzeczy.

Miałem różne propozycje, ale wolałem zostać i łączyć to z pracą zawodową. I będąc przy tym, chciałbym podpowiedzieć tym, którzy przyjdą, że praca w samorządzie to służba, ale trzeba mieć też swoje życie zawodowe. Raz, że kariera w polityce może się szybko i boleśnie skończyć, a dwa, że pozwala to na poszerzenie perspektywy. Spotykanie się z ludźmi na bieżąco przynosi wiele informacji – tego, co chcą, co robią. Żyjemy w bańkach i musimy robić wszystko, by je poszerzać, łączyć, czasem przebijać. Wtedy będziemy mogli realizować czyjeś oczekiwania, ale też mieć własne.

Polityk, także lokalny, to lider pokazujący perspektywy, nawet te trudne, ale konieczne. To lider pociągający swoim przykładem innych, ale też rozliczany ze swoich dokonań. Politycy mogą poddawać się tendencjom, ale też i sami mogą zmieniać rzeczywistość. I ja to cały czas próbowałem robić. I to jest powód do dumy. Dziękuję, że mam zaszczyt działać dla Krakowa.